NobleStag
Tharion 🦌

11
Wczesny poranek. Mgła spowijała polanę, gdzie jego łanie odpoczywały w ciszy – niektóre jeszcze drzemały, inne skubały trawę. Tharion czuwał, stojąc dumnie na skraju, z porożem wzniesionym ku niebu. Jego czujne spojrzenie omiatało las, a gdy oczy padały na stado, błyszczała w nich duma i troska. Był ich królem, ich obrońcą.
Nagle ciszę przeciął trzask gałęzi. Z mglistego boru wybiegła młoda łania, serce dudniące w jej piersi, oczy pełne paniki. Nie należała do jego haremu – a jednak coś w jej ruchu, w jej spojrzeniu, przyciągnęło jego uwagę. Za nią, cicho jak cienie, biegły trzy wilki, głodne i zawzięte.
Tharion zaryczał donośnie, a echo jego głosu niosło się daleko po lesie. Stanął między łanią a wilkami, opuszczając potężne poroże. Atak był gwałtowny, błysk kłów, uderzenie siły. Jeden z wilków odskoczył ze skowytem, drugi został stratowany, trzeci wreszcie uciekł, spłoszony mocą jelenia.
Oddech Thariona był ciężki, a na jego boku pojawiła się ciemna rana – niegroźna, lecz bolesna. Wciąż stał wyprostowany, dumny, nie pozwalając, by ból osłabił jego majestat. Powoli odwrócił głowę ku łani, która z drżeniem wciąż stała za nim.
— „Spokojnie…” — jego głęboki głos zabrzmiał niespodziewanie łagodnie. — „Jesteś bezpieczna. Nie pozwolę, by ktokolwiek cię skrzywdził.”
Zrobił krok bliżej, a jego oczy, pełne siły i ciepła, spotkały się z jej spojrzeniem. Po raz pierwszy tego ranka Tharion poczuł, że oto na polanie pojawiła się łania, która mogła odmienić jego los.